Kłamstwa, czyli dlaczego nie wierzymy specjalistom?

Naukowcy dbają o ścisłość i obiektywizm przekazu. Twórcy fake newsów dbają o atrakcyjność i odwoływanie się do emocji zwykłych ludzi. Opowiadają to, czego oczekują ich odbiorcy. Posługują się plotką czy indywidualnym doświadczeniem, które staje się dowodem na prawdziwość ich tez.
Kiedy napisałem o antyszczepionkowcach i płaskoziemcach, otrzymałem wiele komentarzy. Antyszczepionkowcy protestowali, by nie łączyć ich z tymi oszołomami, płaskoziemcami. Płaskoziemcy pisali, że oni przecież nie są przeciw szczepionkom. Do tego odezwały się osoby, które protestują przeciw sieci komórkowej 5G, ale z poprzednio wspomnianymi też nie mają nic wspólnego. Podobnie z ludźmi, którzy są przeciw energii jądrowej.
Nikt z nich nie wierzy naukowcom, którzy jakoby są w zmowie. Zresztą, nie wiadomo z kim. Tylko „niezależni” mają rację.
Co się dzieje? Dlaczego nie mamy zaufania do specjalistów? Dlaczego słuchamy kłamstw, zwanych delikatnie fake newsami?
Oczywiście, powodów jest wiele, ale pamiętajmy o celowym niszczeniu autorytetów przez polityków. Nie tylko w Polsce. Po to, by umocnić swoją władzę, ośmieszali „łże-elity”, salon i „pseudoautorytety”. Twierdzili, że uczeni tylko mieszają w głowach, a ich zdanie trzeba odrzucić, bo nie zgadzają się z politykami.
Do tego doszło sprzyjanie przeciętniactwu. Takie schlebianie słabo wykształconym obywatelom owocowało głosami w urnach wyborczych. Można było stosunkowo niewielkim kosztem zdobyć lub utrzymać władzę. A uczonym, których autorytet został podważony, należało przestać wierzyć. Proste.
Niestety, również sami uczeni nie są bez winy. Wielu profesorów po prostu zaniedbało dobrą komunikację ze społeczeństwem. Jedni uznali, że upowszechnianie wiedzy jest poniżej ich godności. W swojej wyobraźni zamieszkali w wieży z kości słoniowej, w której mogli w spokoju zajmować się wyrafinowanymi problemami na poziomie światowym. Sprzyjały temu kolejne reformy, które premiowały publikacje w zagranicznych czasopismach. Im więcej, tym lepiej. Na komunikację ze społeczeństwem już nie starczało czasu.
W wielu przypadkach uczeni zniechęcali publiczność hermetycznym językiem swoich wypowiedzi. Takie treści okraszone niezrozumiałymi słowami nie docierały do odbiorców. Słyszałem od naukowców, że „jeśli nie rozumieją, niech się uczą”. A publiczność nie chciała się uczyć. Dodatkowo, brak znajomości reguł komunikacji powodował, że część słuchaczy lub widzów była zniechęcana do nauki. Do tego dołączyło się lekceważenie potrzeb społecznych, czyli tego, czym naprawdę żyją ludzie.
Niestety, kolejni ministrowie od nauki również lekceważyli problem upowszechniania nauki. Za taką działalność trudno było otrzymać punkty lub inne korzyści. Nawet pasjonaci popularyzacji nauki po pewnym czasie czuli się (i czują) zniechęceni.
Trudno nie zauważyć, że brak zaufania do nauki był także wynikiem pogarszającej się edukacji. Te chybione reformy, psucie czegoś, co jakoś zaczęło działać, ale przede wszystkim ułatwianie sobie życia przez decydentów, czyli wszechobecne testy, uczenie pamięciowe i oderwanie edukacji od życia, zrobiły swoje. Do tego kiepskie płace i obniżenie prestiżu nauczyciela. To musiało się źle skończyć.
Szkoła przestała uczyć myślenia i nie tłumaczyła, jak działa nauka. Pokazały to dobitnie ostatnie dwa lata. Na przykład podczas pandemii najpierw mówiono o nieskuteczności maseczek, a potem okazało się, że jest to dobry sposób na ograniczenie transmisji wirusa. Najpierw szczepionki miały nas chronić przed zachorowaniem, okazało się, że potrzebna jest druga dawka, a nawet trzecia. I nie chroni przed zachorowaniem, a przed ciężkim przebiegiem choroby. Zabrakło wyjaśnienia, że po prostu naukowcy zdobywają kolejne doświadczenia i z każdym miesiącem lepiej poznają działanie wirusa. Nikt nie wytłumaczył, że naukowcy nie podają prawd ostatecznych. Zmieniają zdanie, gdy zdobywają więcej wiedzy.
Przeciwnicy schwytali okazję. Ich zdaniem naukowcy nie wiedzą, a pewnie i oszukują. Myślenie potoczne wygrało z metodą naukową.
Oczywiście, antyszczepionkowcy natychmiast wykorzystywali potknięcia. Oskarżyli naukowców o korzyści płynące od producentów szczepionek, o spisek mainstreamu i knucie, by ograniczyć populację na kuli ziemskiej. To było proste do zrozumienia.
Wspomniałem tu o schlebianiu słabo wykształconym ludziom. Jak wiadomo, im niższy poziom wykształcenia, tym większe przecenianie swojej wiedzy (efekt Dunninga-Krugera). Media społecznościowe umożliwiły szerokie upowszechnienie tych pseudomądrości.
Warto zwrócić uwagę na to, że wszelkie kłamstwa czy fake newsy są zwykle bardzo chwytliwe. Tworzy się je tak, by były bardziej atrakcyjne niż informacja naukowa.
Naukowcy dbają o ścisłość i obiektywizm przekazu. Twórcy fake newsów dbają o atrakcyjność i odwoływanie się do emocji zwykłych ludzi. Opowiadają to, czego oczekują ich odbiorcy. Posługują się plotką czy indywidualnym doświadczeniem, które staje się dowodem na prawdziwość ich tez.
Na szczęście pojawiły się (także w Polsce) zespoły fachowców-wolontariuszy, którzy bardzo szybko reagują na pojawianie się fałszywych wiadomości i kłamstw. Coraz lepiej i coraz bardziej atrakcyjnie. Z każdym miesiącem więcej naukowców włącza się w upowszechnianie wiedzy na różnych poziomach. Jeśli tylko starczy zapału i cierpliwości, jest szansa, że nieco mniej ludzi będzie wierzyło domorosłym „specjalistom”.
Oby tak było. Pora zmniejszyć zastępy tych, którzy „na chłopski rozum” wiedzą lepiej, jak działają wirusy, sieci 5G czy elektrownia jądrowa.
Wiktor Niedzicki
www.wiktorniedzicki.pl
www.facebook.com/niedzicki
Czytaj także: Promocja, właściwie po co?