Reklama

Wyszukaj w serwisie

Wyższe wymagania

lab-popularyzatorzy
fot. arch. autora

„Czy będą wybuchy?”, „Czy pokaże Pan jakieś niezwykłe filmy?”, „Czy na koniec spotkania wszyscy zawołają »Wow«?”, „Czy ma Pan swój blog lub kanał na YT?”, „A bezpłatne broszury popularnonaukowe? Odbiorcy bardzo to lubią”. Takie pytania stawiają organizatorzy imprez w wielu miejscowościach.

Popularyzatorom nie jest dziś łatwo. Jeszcze 30 lat temu promocja wydziału, instytutu naukowego lub laboratorium była prosta. Wystarczyło udzielić wywiadu, wystąpić w programie telewizyjnym lub radiowym. Taki uczony wśród swoich kolegów od razu zostawał bohaterem. Przez parę lat wszyscy pamiętali, jak wspaniale promował osiągnięcia. Jeśli jeszcze udało mu się w prasie zamieścić artykuł lub choćby notatkę, taki naukowiec był traktowany jak ekspert w dziedzinie popularyzacji nauki. W latach 80. poznałem kilka takich osób.

Niewiele później zrodziły się festiwale nauki, a za nimi pikniki naukowe. Pokaz, który przyciągał widzów, lub namiot z ciekawymi rekwizytami, całkiem słusznie był powodem do dumy. Ci, którzy umieli zabawić publiczność, zyskiwali uczelnianą sławę.

Dziś wiele szkół, nawet w małych miejscowościach, organizuje własne imprezy popularyzujące wiedzę. Kilka razy do roku odwiedzam różne wiejskie lub gminne festiwale i pikniki naukowe. Niektóre są naprawdę znakomite. To wspaniałe, że dzieci i młodzież mogą w swojej gminie zobaczyć naukę pasjonującą lub chociaż ciekawą. Naukę inną od tej poznawanej na lekcjach. Wiedzę połączoną z zabawą.

Niektórzy naukowcy i popularyzatorzy na początku XXI wieku zaczęli realizować własne pokazy i filmy. Prezentują je w szkołach, na uniwersytetach dziecięcych i uniwersytetach trzeciego wieku oraz umieszczają w sieci. Bywa, że kanały poświęcone ciekawym doświadczeniom lub opowieściom o badaniach zdobywają ogromną rzeszę odbiorców. Ponoć niektórzy z tych twórców już dobrze zarabiają na swojej pasji upowszechniania nauki. Ci najbardziej kreatywni napisali nawet scenariusze widowisk o nauce. Te spektakle, które miałem okazję widzieć, przyciągnęły tysiące widzów. W lekkiej, sfabularyzowanej formie można poznać historię odkryć lub ciekawostki z danej dziedziny. To był i jest wielki sukces. Niestety, każda nowość szybko powszednieje. Dziś do promocji nauki nie wystarczy nawet widowisko z laserami, dymami i aktorami na scenie.

Od kilku lat uwagę mediów (także elektronicznych) przyciągają imprezy wiążące naukę ze sztuką. Instytuty stają się (skromnymi) mecenasami artystów. Na przykład zapraszamy na plener malarzy i grafików lub rzeźbiarzy. Powstają dzieła zainspirowane elementami badań naukowych. Wernisaż takich prac wzbogaca sale konferencyjne lub korytarze. Czasem zainteresują się tym media.

To przykre, ale dziś coraz trudniej przyciągnąć uwagę dziennikarzy. Główne stacje telewizyjne, radiowe i prasa czekają na coś naprawdę niezwykłego. Na coś, co gwałtownie zwiększy zainteresowanie odbiorców. A odbiorcy są bombardowani poruszającymi informacjami o wypadkach, zbrodniach i wojnach. Czy w tej sytuacji nie mamy już szans na promocję badań naukowych?

Są co najmniej dwa sposoby. Pierwszy to tworzenie niezwykłych wydarzeń. Przypomnijmy sobie Elona Muska i jego czerwony kabriolet Tesla. Umiarkowanie ciekawe wydarzenie, jakim był start nowej rakiety, zamienił na widowisko. Zamiast wyniesienia w przestrzeń kosmiczną „banalnego” satelity, wysłał w podróż nowoczesny samochód elektryczny. Do tego z manekinem za kierownicą. I muzyką. Prawdopodobnie nie było to największe osiągnięcie techniczne. Niemniej media zajmowały się tym widowiskiem przez wiele tygodni.

Drugi sposób to opowiadanie (dziś modny termin to „storytelling”). Dobre opowiadanie o nauce. Ten, kto wypuści w świat ciekawszą, niezwykłą opowieść, ten przyciąga tłumy. Musi być bohater, który dąży do wyraźnie wskazanego celu i muszą być przeszkody do pokonania. To wszystko powinno być opisane prostym językiem, bez pouczania. Konieczne jest zaskoczenie, działanie na emocje i humor. Opowiadanie musi brać pod uwagę także zainteresowania i gust odbiorców. Nie jest to takie proste, ale możliwe do wykonania. W drugiej dekadzie XXI wieku wiele popularnych reklam to właśnie opowieści. To one sprzedają towary lub usługi.

Jest także trzeci sposób. To wykorzystanie mediów społecznościowych i algorytmów Facebooka. Mamy już w Polsce specjalistów, którzy świetnie poruszają się na tych obszarach. Powstały wspomniane już wideoblogi poświęcone nauce, ciekawostkom naukowym i odkrywcom. Przyciągają one nawet setki tysięcy odbiorców. Twórcy tych blogów są zapraszani do telewizji i udzielają wywiadów dla prasy. Czyli można.

Dziś naukowcy i popularyzatorzy nauki mają zadanie trudniejsze niż kiedyś. Na szczęście powstał także coraz bardziej chłonny rynek. Dzięki temu na najlepszych czeka nie tylko sława, ale i pieniądze. Warto zatem włożyć wysiłek w efektowną popularyzację nauki.

Wiktor Niedzicki
www.wiktorniedzicki.pl
www.facebook.com/niedzicki

Czytaj także: Nie róbmy im krzywdy

Poznaj nasze serwisy